CHINY - pikantna kraina Syczuan (cz. 1)

Hot pot  - ukochany sposób jedzenia w Syczuanie. Tutaj idealne połączenie na pół pikantny, na pół łagodny.  

Syczuańczycy są jak huǒguō  - gorący kociołek czyli hot pot. Ten ciągle podgrzewany bulion często bardzo pikantny (choć istnieje także w wersji soft), w którym gotuje się samemu zamówione oddzielnie mięsiwa, warzywa i inne przysmaki jest w moim odczuciu kwintesencją syczuańskości. Oddaje doskonale temperament i podejście do życia mieszkańców tego regionu.
Przepis na Syczuańczyka wygląda następująco: zrób wywar z rodzinności, otwartości i gadatliwości, potem dodaj całą garść pikantnego temperamentu - nie żałuj, gotuj na wolnym ogniu tradycji. Potem dorzucaj do niego według uznania miłość do muzyki i tańca, wścibstwo oraz nowoczesne technologie.
Hot pot wymaga towarzystwa, nie zjesz go w samotności i tacy są właśnie mieszkańcy Syczuanu zawsze w grupie. Syczuańczycy są jak południowcy w Europie.
Świadomie piszę tutaj o Syczuańczykach, a nie Chińczykach w ogóle. Chiny są bowiem tak wielkie i tak różnorodne, a ja poznałam tylko malutki ich fragment, że z pełną pokorą nie będę przenosić tego, co widziałam na cały kraj. 

Co zobaczyć w Syczuanie?

Sam Syczuan jest niezwykłą krainą nieco inną niż wielkie, molochowate i zawiesiste od smogu miasta giganty. Zieleń, nie tak szybkie tempo życia, wspaniała tradycja i centrum buddyzmu to jego znaki charakterystyczne. Znajoma Chinka powiedziała mi, że warto zacząć zwiedzanie Chin właśnie od Syczuanu, bo potem skala jest już tylko większa i przytłacza. Poza tym wszystko bardziej wtedy cieszy.


U zbiegu rzek Dadu, Qingyi i Minjiang można oglądać najsłynniejszą atrakcję regionu.

Wielki Budda z Leshan

Historia ta ma swój początek w 713 roku w czasach dynastii Tang. Wtedy to mnich Haitong ze świątyni Lingyun poruszony losem ludzi, którzy ginęli w wodach u zbiegu trzech rzek stwierdził, że trzeba temu jakoś zaradzić. Podejrzewał, że w zmąconych wodach żyje jakiś potwór i jedynie moc Buddy może pokonać zło. Wpadł więc na pomysł, żeby wykuć w skale posąg Buddy i zaczął zbierać na ten cel fundusze. Skusiły one urzędnika, który zażądał pieniędzy od mnicha i zagroził mu wykuciem oczu jeśli odmówi. Mnich sam się oślepił na dowód czystości swoich zamiarów. Niestety wkrótce też umarł, a prace nad posągiem wstrzymano. 90 lat tyle w sumie zajęło stworzenie tego jednego z największych na świecie posągów Buddy. To symbol nie tylko regionu Syczuan, ale też całych Chin. Mierzy 71 metrów w pozycji siedzącej, aż strach pomyśleć, co by było gdyby wstał!

Spokojna twarz delikatny, uśmiech i rozmarzone spojrzenie półprzymkniętych oczu to jego znak charakterystyczny.

Posąg jest świetnie wymierzony - sama głowa ma wysokość 14,7 m, a ucho 7 m, usta i oko mają po 8 m.

Pozostaje jeszcze pytanie czy moc wielkiego Buddy zadziałała i rybacy przestali ginąć w krętych wodach rzek? Jak się okazało faktycznie po wykuciu posągu niespokojne wody zostały ujarzmione. Podobno zdziałał to sam Budda, inni niedowiarkowie mówią, że to skały, które wpadły do wody przy wykuwaniu postaci zmieniły bieg rzek. Wybór w co uwierzyć zostawiam odwiedzającym to miejsce.



Posąg jest konserwowany i restaurowany jednak natura jest nieubłagana i powoli zawłaszcza teren


Wiecie, co mówią? Wielka stopa - wielki... budda ;)

Buddę można oglądać z różnej perspektywy albo podpłynąć do niego stateczkiem, albo wejść na teren parku, w którym się wznosi. Ten drugi sposób polecam zdecydowanie bardziej. Po pierwsze na terenie parku znajdują się wspaniałe świątynie, zaciszne ogrody, altany i można tam odpocząć od zgiełku miast. Po drugie dopiero w ten sposób można zobaczyć i poczuć skalę przedsięwzięcia. Zaczynamy od poziomu głowy posągu, aby potem wąskimi i wykutymi w skale schodkami zejść do jego stóp. Wraz z kolejnymi etapami schodzenia czuje się co raz bardziej ogrom posągu. Wędrówkę na dół polecam jednak w miarę wysportowanym osobom i przede wszystkim polecam też zaopatrzenie się w wodę. Z obranej ścieżki nie ma powrotu, a po zejściu, trzeba wspiąć się schodami po przeciwległej stronie. Albo byliśmy tam poza sezonem, albo jakoś o dziwnej godzinie, bo nie było żadnych, ale to żadnych tłumów, byliśmy jednymi z nielicznych osób na trasie.
Wstęp na teren kompleksu to 90 Juanów.

Dopiero na dole widać prawdziwą skalę.

Warto pospacerować po całym terenie wspaniałe świątynie wciąż tętnią żywą wiarą.


Złowrogie spojrzenie odstrasza niedowiarków.


W parku znajdziesz spokój i chwilę na odpoczynek

Budda stąpający po kwiecie lotosu

Mnisi przemykają po terenie świątyni udając się na modlitwę. 


Leshan - miasto światła

Na uwagę zasługuje jednak nie tylko sam Wielki Budda, ale także miasto Leshan. Po zapadnieciu zmroku rozpoczyna się w nim niezwykły, zapierający dech świetlny spektakl. Jeśli myślicie, że widzieliście już dużo świateł np. podczas świątecznych iluminacji lub na Times Square. To tutaj po prostu mamy skalę Chińską. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić ile takie cudo zżera prądu, ale wrażenie jest niesamowite. Zdecydowanie polecam oglądanie go z pokładu stateczków. One same w sobie stanowią atrakcję dzięki barwnemu oświetleniu.

Migające niczym choinka stateczki zabarwiają wody rzeki.



Podświetlone jest całe wybrzeże oraz znajdujące się przy nim budowle.

Złociste refleksy tworzą niesamowitą atmosferę.

Podczas wycieczki statkiem na pokładzie cały czas rozbrzmiewa podniosła muzyka, która w zamyśle podkreśla niezwykłość widowiska, ale sprawia też dość zabawne wrażenie. Oświetlone jest całe nabrzeże, a także tysiące, a nawet setki tysięcy drzew, na okolicznych wzgórzach. Światła zmieniają kolory sprawiając, że wzgórza falują w kolorowym, pulsującym rytmie. Na zboczu jednego ze wzgórz wyświetlane są pokazy laserowe. Projektory znajdują się po przeciwnym brzegu rzeki. Wspaniale oświetlone są mosty, a przepływając pod ich arkadami można oglądać kolorowe projekcje.
Największą atrakcją jest jednak obudzenie Śpiącego Buddy. Tutaj trzeba użyć wyobraźni, bowiem Śpiącym Buddą nazwane są wzgórza, których kształt przypomina leżącego na wodzie buddę. Jego głowa rozciąga się na ponad 4000 m, ciało zaś tworzą wzgórza Uyu, Lingyun oraz East Rock. Podczas pokazu podświetlone odpowiednio drzewa zapalają się tak, by zaznaczyć najpierw kontur głowy a potem całe ciało Wielkiego Śpiącego Buddy. Żeby dobrze uchwycić ten efekt, trzeba mieć sprzęt fotograficzny skali chińskiej.

Przebudzenie wielkiego Śpiącego Buddy. 

Co zobaczyć w Syczuanie? to dopiero początek...



Komentarze

  1. Wyjątkowo plastyczne i obrazowe opisy. To musiała być smakowita w każdym sensie wyprawa :)

    OdpowiedzUsuń
  2. o jaaaa..., ale mi się stęskniło za żarciem z kociołka... :)
    A w ogóle to chyba rzeczywiście coś w tym jest, że zacząć zwiedzanie Chin np. od Syczuanu to opcja szczęśliwsza od tej, jaką obrałam ja. Chiny kojarzą mi się tylko (prawie: "tylko";)) z betonem, hałasem i desperackim poszukiwaniem kawałka trawy. Nie tęsknię. (poza tęsknotą za tym kociołkiem, of course;))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żarcie z kociołka pysznościowe to prawda i też mi za nim tęskno :) Tak właśnie słyszałam, że Syczuan jest inny w klimacie. Może dlatego mam apetyt na jeszcze, a opisany przez Ciebie Wielki Mur jest moim marzeniem.

      Usuń
  3. Chiny są bardzo wysoko na liście naszych marzeń ;) Mamy nadzieję, że za rok uda nam się odwiedzić to piękne państwo!

    OdpowiedzUsuń
  4. Chiny to jedno z mooch marzeń. Kiedyś wreszcie się odważę. Wygląda wspaniale!

    OdpowiedzUsuń
  5. Kultura wschodnia jest niesamowita :) Świetna relacja :)
    Do siebie zapraszam na zwiedzanie greckiej wyspy Kos :)
    http://www.monabyfashion.com/2017/10/grecka-wyspa-kos.html

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz